top of page
Szukaj

Opowieści z Peru: Plan podróży po kraju zachwycającym kontrastami

Peru to kraj, gdzie przeszłość i teraźniejszość splatają się w fascynującą całość. Tu majestatyczne Andy spotykają się z bujną Amazonią, a wydmy pustyni Atacama kończą się tam, gdzie zaczyna się bezkresny Pacyfik. To miejsce, gdzie ślady cywilizacji Inków wciąż są obecne w życiu codziennym, a kolonialne miasta przenoszą w czasie. W Peru można zgubić się w labiryncie kolorowych targów, zanurzyć w ciszy gór i kanionów, odkrywać tajemnice rysunków na pustyni Nazca lub poczuć bicie serca dżungli amazońskiej.


Macchu Picchu

A co ja robilam w Peru? Wymieniając kilka... Jadłam własnoręcznie złowione piranie i widziałam anakondę w jej naturalnym środowisku. Byłam świadkiem, jak dwie potężne rzeki łączą się, dając początek Amazonce. Zjadłam steka z alpaki – tuż po tym, jak zachwycałam się ich urokiem (tak, wiem). Spałam w namiocie w sercu amazońskiej dżungli, gdzie nocą szukałam kajmanów na małym drewnianym kajaku.


Spacerowałam po legendarnym Machu Picchu, przemierzając najpierw cały Inca Trail, jednocześnie podziwiając majestat śladów inkaskiej cywilizacji. Spróbowałam sandboardingu – zjeżdżając na desce po wydmach pustyni. Piłam herbatę i żułam liście koki, zgłębiając lokalne tradycje. Latałam nad tajemniczymi liniami Nazca, podziwiając z lotu ptaka geometryczne wzory i figury zwierząt, które od wieków intrygują badaczy.

Poznałam tajemnice Paracas, gdzie ludzie modyfikowali kształt czaszek dzieci, wiążąc im materiał na głowach. W Limie odwiedziłam pomnik Ernesta Malinowskiego, wybitnego polskiego inżyniera, który zapisał się w historii kolejnictwa. Doświadczyłam surowego piękna peruwiańskiej części pustyni Atacama. Zajadałam się ceviche, popijając je słynnym pisco sour (od tamtej pory mój ulubiony drink).


Spotkałam leniwca i papugi w dżungli, a na Inca Trail natknęłam się na czarną wdowę pod kamieniem i tarantulę obok namiotu. Podziwiałam kondory, szybujące majestatycznie nad Kanionem Colca, z rozpiętością skrzydeł dochodzącą do trzech metrów. Pływałam po jeziorze Titicaca, odwiedzając pływające wyspy Uros, i spacerowałam po Cusco – dawnej stolicy imperium Inków, gdzie historia unosi się w powietrzu.


Moje ulubione momenty zapisywałam w krótkich notatkach, tworzonych często w trakcie oczekiwania na transport lub w podróży między kolejnymi fascynującymi miejscami. To właśnie w tych chwilach, pełnych refleksji i wrażeń, Peru na zawsze zapisało się w moim sercu. A oto wyżej wspomniane notatki z Peru:


Lima.

Cmentarz Presbítero Maestro, gdzie spoczywa Ernesto Malinowski, to miejsce pełne majestatu i historii. Rozległy teren zdobią imponujące pomniki, posągi aniołów oraz nagrobki, które można uznać za prawdziwe dzieła sztuki. Malinowski – polski inżynier, który zasłynął budową najwyżej położonej kolei na świecie w Andach – spoczywa przy wejściu nr 3, tuż przy głównej alei prowadzącej do wielkiego grobowca prezydentów Peru.


Okazało się, że trafiliśmy tam w dzień, kiedy obiekt był zamknięty. Mimo to udało nam się wejść na teren nekropolii i odnaleźć grób Ernesta. Wyzwanie nastąpiło później – jak się stamtąd wydostać? Każdy z pracowników cmentarza odsyłał nas do innej bramy, mówiąc że ta której pilnują jest zamknięta i nie można jej dziś otworzyć. Po dłuższych poszukiwaniach udało się. Jeden z nich zgodził się nas wypuścić.


Kiedy dotarliśmy do bramy i zamówiliśmy Ubera, ten sam pracownik, który początkowo nie chciał nas wypuścić, nalegał, abyśmy poczekali na pojazd wewnątrz murów. Wyjaśnił, że poza cmentarzem jest "pericoloso" – niebezpiecznie. Posłuchaliśmy jego rady, a brama została otwarta dopiero w chwili, gdy Uber zaparkował przed bramą. 


To nic, że nieświadomie przeszliśmy tutaj spacerkiem, z telefonem w ręku i uśmiechem turysty na twarzy ok. 2 km z głównego placu Limy, bo blisko, bo to przecież ciągle ścisłe centrum...


Huacachina.

Huacachina

Huacachina, na pierwszy rzut oka, to magiczna oaza pośrodku pustyni. A w rzeczywistości? Turystyczne mini-miasteczko zbudowane wokół malowniczego jeziorka, zaledwie kilka minut drogi od Ica – stolicy regionu o tej samej nazwie. Wystarczy trzyminutowy spacer, by obejść całą miejscowość. Główne atrakcje? Klimatyczne ho(s)teliki, restauracje i zapierające dech w piersiach wydmy otaczające oazę.


Droga na szczyt wydm wymaga odrobiny wysiłku, ale nagroda jest tego warta. Po dotarciu, wskoczyliśmy do buggy – terenowego pojazdu przypominającego mini rollercoaster. Już od pierwszego ruszenia adrenalina wzrosła. Nasz kierowca – mistrz pustynnych zakrętów – z impetem pokonywał strome zjazdy i wzniesienia, przypominając scenerię rodem z Mad Maxa. Jazda pełna była ekscytujących momentów, które wywoływały zarówno śmiech, jak i trochę strachu o… własne życie.


Po szaleństwach w buggy nadszedł czas na sandboarding – pustynną wersję snowboardu. Dla bardziej wprawionych czekały deski, a dla początkujących (takich jak ja) alternatywa – jazda na brzuchu. W obu wersjach zabawa była przednia, szczególnie przy stromych zjazdach. Niektórzy zdecydowali się na pustynne narty – kolejna opcja dla miłośników adrenaliny.


Zwieńczeniem dnia był zapierający dech w piersiach zachód słońca. Złote światło padające na wydmy stworzyło krajobraz, który wyglądał jak żywcem wyjęty z surrealistycznego obrazu. Po powrocie do oazy postanowiliśmy jeszcze wspiąć się na jedną z najwyższych wydm. Stamtąd widok na wieczorną Huacachinę był niczym z bajki – oaza migotała światłami w otoczeniu złotego piasku.


Choć Huacachina jest zdecydowanie turystycznym miejscem, ma w sobie coś urzekającego. Piękno tej pustynnej enklawy i emocje związane z aktywnościami outdoorowymi sprawiły, że zapomniałam o mieszanych uczuciach związanych z jej komercyjnym charakterem. To miejsce, które z pewnością przypadnie do gustu nie tylko typowym turystom, ale także miłośnikom przygód i niecodziennych doświadczeń. Bo takie przygody to już chyba nie coś dla typowego turysty.


Huacachina widok zachód słońca

Nazca.

Odwiedziłam dzisiaj najdziwniejszy cmentarz ever, a bądźmy szczerzy - lubie cmentarze i niejeden fajny już widziałam. Cmentarz Chauchilla to jedno z najbardziej unikalnych miejsc w regionie Nazca, a może nawet w całym Peru. Wyobraźcie sobie pustynny krajobraz, gdzie zamiast klasycznych pomników i krzyży znajdziecie otwarte grobowce z widocznymi mumifikowanymi szczątkami ludzi sprzed ponad tysiąca lat. Wszystko to pozostawione niemal pod gołym niebem, a jednak niezwykle dobrze zachowane dzięki pustynnemu, suchemu klimatowi i specyficznym technikom mumifikacji stosowanym przez kulturę Nazca.


Cmentarz Chauchilla Peru Nazca

Kultura Nazca wierzyła, że życie jest cykliczne. Dlatego zmarłych układano w pozycji embrionalnej – symbolicznie nawiązującej do pozycji płodowej, aby podkreślić, że po śmierci wracają tam, skąd przyszli, gotowi na nowe narodziny. Ciała były starannie przygotowywane – wnętrzności usuwano, a kości łamano, aby uzyskać odpowiednią pozycję. Następnie zwłoki nacierano chili i innymi przyprawami, co w połączeniu z pustynnym powietrzem pozwoliło na zachowanie skóry, włosów i nawet paznokci przez ponad tysiąc lat.


Dziś możemy oglądać tylko 12 dobrze zachowanych mumii z pierwotnej liczby ponad 400, ponieważ przez lata cmentarz był grabiony przez poszukiwaczy skarbów. W latach 90. XX wieku rozpoczęto działania mające na celu ochronę tego miejsca, co pozwoliło na jego częściową rekonstrukcję i zabezpieczenie ocalałych grobowców.


Atmosfera na cmentarzu jest surrealistyczna – biało-żółte czaszki i pozostałości ciał kontrastują z otaczającą pustynią. To miejsce jest zarówno fascynujące, jak i nieco niepokojące. Dziwna cisza, surowość krajobrazu i poczucie obcowania z historią na wyciągnięcie ręki sprawiają, że wizyta na Chauchilla na długo pozostaje w pamięci.

Czy to nie niesamowite, że nawet po ponad tysiącu lat możemy patrzeć na ślady życia (i śmierci) ludzi, którzy zamieszkiwali te tereny? Jeśli będziecie w regionie Nazca, Chauchilla to absolutny must-see – choć na pewno nie każdemu przypadnie do gustu.


Colca Canion.

Kanion Colca Peru

Colca Canyon to jedno z najgłębszych i najbardziej spektakularnych miejsc na świecie – dwukrotnie głębszy od Wielkiego Kanionu w USA, osiągający głębokość nawet 3 270 metrów. To tutaj, w sercu peruwiańskich Andów, można doświadczyć magicznego widoku kondorów andyjskich, majestatycznie szybujących w przestworzach.


Wielkie, piękne, długowieczne. Kondory andyjskie, będące symbolem Andów, potrafią żyć nawet 75 lat, co czyni je jednymi z najbardziej długowiecznych ptaków na świecie. Rozpiętość ich skrzydeł sięga imponujących 3,20 metra – widok kondora unoszącego się na prądach termicznych kanionu to coś, co zapiera dech w piersiach. Najlepszym miejscem do ich obserwacji jest Cruz del Condor, punkt widokowy, z którego rozpościera się panorama na kanion i latające nad nim ptaki.


Tło tej sceny to prawdziwy spektakl natury: soczysta zieleń doliny kontrastuje z surowymi, skalistymi ścianami kanionu, a w oddali widać ośnieżone szczyty Andów. Kondory nie latają w zwykłym tego słowa znaczeniu – one szybują, wykorzystując prądy powietrzne, niemal bez poruszania skrzydłami. Ich elegancja i spokój w powietrzu to prawdziwa lekcja harmonii z naturą.


Colca Canyon to nie tylko raj dla miłośników przyrody, ale także miejsce pełne kultury i historii. Tutejsze wioski zamieszkane są przez ludy Collagua i Cabana, które od wieków uprawiają tarasowe pola, tworząc krajobraz przypominający olbrzymie schody. Spacerując po kanionie, można zobaczyć tradycyjne stroje mieszkańców i poznać ich zwyczaje, które przetrwały wieki.


Inca Trail.

Inca Trail trekking

Godzina 4:53. Stoimy u celu Inca Trail, czekając na otwarcie bram do Machu Picchu. To już czwarty dzień tej niesamowitej przygody. Szlak, zbudowany około 600 lat temu, został odkryty na skalę światową dopiero w 1911 roku. Dla lokalnej ludności nie był nigdy tajemnicą, ale ruiny, które dziś tak podziwiamy, nie robiły na nich większego wrażenia. Nawet konkwistadorzy, którzy podbili Inków w XVI wieku, nie zwrócili uwagi na to ukryte wśród gór miejsce. Niektóre z inkaskich ruin, takich jak Wiñay Wayna, odkryto dopiero w 1941 roku podczas dokładniejszych eksploracji szlaku.


A co do samej trasy…


Pierwszy dzień był spokojny – widoki na malownicze góry i ostatnie wioski wzdłuż szlaku zapowiadały piękną przygodę. Drugi dzień to zmagania z dwoma przełęczami, w tym najwyższą na 4215 m n.p.m. – Dead Woman’s Pass. Trzeci dzień wprowadził nas w zupełnie inny krajobraz – amazońską dżunglę i cloud forest, gdzie roślinność zachwycała, a widok na Wiñay Wayna zapierał dech w piersiach

.

A teraz? Stoimy przed Bramą Słońca, zaledwie chwilę od spełnienia marzenia. Co poczuję, gdy zobaczę Machu Picchu? To zaraz się okaże.


Buenos Aires.

rezerwat przyrody Pacaya Samiria w Peru

Buenos Aires. Stolica Argentyny? Nie tylko. To także niewielka wioska w rezerwacie przyrody Pacaya Samiria w Peru, gdzie życie toczy się zupełnie inaczej niż w tętniącym życiem metropolitalnym odpowiedniku. Zamieszkuje ją 45 rodzin – około 200 osób, w tym wiele dzieci. Ich codzienność jest spokojna, prosta, ale i wymagająca.


Wioska ta nie ma dostępu do sklepów, dróg ani linii elektrycznych. Najbliższe miasto oddalone jest o 3 godziny łodzią. Dla mieszkańców oznacza to konieczność samodzielnego radzenia sobie w niemal każdej sytuacji. Dla nas, pokolenia Żabki i Orlenu, brzmi to jak opowieść z innego świata. Tutaj jedyną pomocą i źródłem życia jest natura. A może raczej – to na niej ludzie muszą w pełni polegać.


Tropikalne lasy deszczowe dostarczają pożywienia, schronienia i lekarstw. Jednak to rzeka jest tutaj sercem życia – wszechobecną osią, od której zależy wszystko. Rzeka daje wodę do mycia, gotowania i nawadniania, umożliwia transport i zapewnia ryby, stanowiące podstawę diety. Rytm jej poziomu wyznacza cykl pór roku.


W porze deszczowej rzeka Pacaya podnosi się, pokrywając ponad 90% rezerwatu. Tereny, po których spacerowaliśmy, w całości znajdują się wówczas pod wodą, podobnie jak większość tras trekkingowych. W porze suchej wody jest tak mało, że w niektórych miejscach trudno przepłynąć łodzią. Wysoko na drzewach można dostrzec ślady, które rzeka zostawiła w poprzednich sezonach – nawet siedem metrów nad ziemią.


Buenos Aires ma jednak to szczęście, że leży na wyższym terenie. Oddalone od żywiołu, który jest jednocześnie ich zbawieniem i przekleństwem, mieszkańcy wioski mogą czuć się bezpieczni. Ta izolacja od cywilizacji przypomina życie na wyspie – w środku kontynentu, pośród dzikiej przyrody. Właśnie w takim miejscu, gdzie człowiek żyje w zgodzie z naturą, rozumiemy, jak wiele możemy jej zawdzięczać – i jak niewiele potrzeba, by odnaleźć spokój.


Amazońska dżungla.

rezerwat przyrody Pacaya Samiria w Peru

19 sierpnia 2021 – dzień, który zapisał się w mojej pamięci na zawsze. To wtedy zobaczyliśmy Anakondę. A chwilę później – połączenie dwóch rzek, z których powstaje Amazonka. Dlaczego ta data jest tak istotna? Nie jest dla Was, ale dla mnie to data spełnienia marzenia z dzieciństwa, gdy po raz pierwszy pooglądałam film z JLo, właśnie o tytule Anakonda, po którym marzyłam aby zobaczyć Amazonkę, Amazonię, no i Anakondę również.


Pięć dni bez prysznica, bez mycia włosów, w przepoconych ubraniach, z ciałem pokrytym ugryzieniami komarów i mrówek. Ale mimo to – uśmiech nie schodził nam z twarzy. Bo właśnie rano Lorenzo, nasz lokalny przewodnik, wypatrzył Anakondę. Ukryta pomiędzy gałęziami powalonego drzewa, poruszała się niemal niedostrzegalnie. Lorenzo, mistrz w swoim fachu, wyciągnął ją z wprawą, choć wciąż próbowała się wić i uciekać. Była piękna. Nie ogromna, jak z legend czy filmów, raczej młodziutka – około 3-metrowa dwulatka. I choć nie wzbudzała strachu, to budziła podziw. Ale piękna, ach tak, już to mówiłam. 



A co jeszcze fajnego robiliśmy podczas wyprawy w dżungli? Wczoraj jedliśmy własnoręcznie złowione piranie. Yummy. Chociaż, tak w sumie, dużo ości, mało mięska, oni nie jedli, podobno tylko turyści je lubią. Tak powiedzieli, chociaż źródła w Internecie podają, że jest to lokalny przysmak. Rozsławione, okrutne piranie. Mega dużo ich w tej rzece, złowiliśmy chyba po 6. Ale kąpać się można spokojnie. No chyba, że po depilacji z zaciętymi od maszynki nogami. To lepiej trzymać się rzeki z daleka. Przemywania ran też nie polecamy. Na kawałek mięska rzucają się w oka mgnieniu całe stada malutkich piranii. Ale są też różowe delfiny. Pięknie skaczą. Chowają się tylko na widok podnoszonego do góry aparatu fotograficznego, jak na zawołanie.


Budowaliśmy też szałas, no, pomagaliśmy budować. Na jego potrzeby powaliliśmy całą, wielką palmę. Smuteczek dla palmy, która sobie tam spokojnie rosła. Jej liście posłużyły za dach, pełna profeska. Gałęzie za konstrukcje. Cienkie liany za sznurek przy konstrukcji ścian i dachu. Spaliśmy pod tym szałasem, otoczeni naturą. Chronić nas miało ognisko, które mimo sterty drewna zgasło po godzinie. Towarzyszyły tylko odgłosy natury.


Straszne w sumie tam natura ma odgłosy. Niezbyt zachęcające. Może tym odstarsza niechcianych przybyszów, którzy chcieliby ją zawładnąć, ogołocić. Jakby bardziej żywa w nocy. Widać jej potęgę, słychać jak mówi, przeraźliwie, może woła o pomoc? Każe odejść? Na pewno chce pozostać sobą. Dzika i nie tknięta. I wcale się jej nie dziwię. 


Czy wyprawa do Peru jest na Twojej liście?



Peru oferuje mnóstwo rożnorodnych aktywności. Jeżeli masz nieograniczoną ilość czasu, można pozwolić sobie na odkrywanie go spokojnie całego region po regionie. Jeżeli jednak czas jest ograniczony, wybrać trzeba te najbardziej interesujące nas atrakcje.


Chciałbyś pojechać do Peru i przekonać się o tym sam? Napisz do mnie a pomogę Ci przygotować idealny dla Ciebie Plan Podróży, dostosowany do twoich potrzeb i preferencji. Ważne - nie wzoruję się na gotowcach, a słucham tego, czego Ty sam pragniesz doświadczyć i tworzę Plan na tej podstawie.

Kommentit


bottom of page